Dnia 16.09 wybrałem się na rejs wycieczkowy po Wiśle. Razem z Babcią
dojechaliśmy do końca alejek spacerowych. Potem z przystani Gondola przesiedliśmy
się na statek. Był to statek „wycieczkowy” o pozornie niegroźnej nazwie „Legenda”.
Przywitaliśmy się z Kapitanem Ghappiccho (z pochodzenia Włoch) i czekaliśmy na
resztę załogi. Już o 9:45 wataha turystów z całego świata „zalała” pokład
statku. Było ich chyba z pół miliona! Kapitan uśmiechnął się podejrzanie
szeroko i zatarł ręcę. Odbiliśmy o 10:15. Wiał silny, gorący wiatr, choć było
dość chłodno. Nie wiedzieliśmy, co na siebie włożyć… Kapitan rozpoczął od
przemówienia.:
- Ahoj szczury lądowe! – zaczął – Jestem Ghappicchio i zapraszam na
rejs.
Włączył odtwarzacz podpięty do głośników (sielankowo-szantowa muzyka) i
ruszyliśmy w rejs. Co przepływaliśmy koło znanego miejsca, muza nagle ucichała,
a zamiast niej dało się słyszeć barwne opowieści historyczne. Zamknąłem oczy i
wyobrażałem sobie jak walczę o Niepodległą Ojczyznę. Ramię w ramię z innymi
rycerzami/żołnierzami pod dowództwem Piłsudskiego. To były ciężkie, krwawe
walki. Nie raz zostałem ranny. Ale ku swojemu zdumieniu, nie zostałem zabity.
Obroniliśmy naszą polską ziemię i zostaliśmy bohaterami.
Nagle, Ghappicchio dokleił do swojego kapelusza trupią czaszkę
- No, to teraz się zabawimy! – zachichotał. A chichot jego zdał się
chichotem piekielnym. Rozkazał nam, szczurom lądowym umyć pokład, wyglansować
mosiądze i inne tym podobne rzeczy. Kto się nie podporządkował kapitańskim
rozkazom, zwykle zostawał albo wtrącony do zenzy, albo na deskę i do wody. A
tam czekały już wygłodniałe rekiny Wiślane.
To był ekstremalny rejs, z wieloma przypadłościami. Ale jakoś daliśmy
radę i budziliśmy grozę na rzekach i jeziorach jako Piraci Wiślani!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz