poniedziałek, 18 lipca 2016

moja najnowsza opowieść:



„Zwariowane twarze“

- Muzungu! Do moejgo gabinetu!
Usłyszałem zdenerwowany głos szefowej. Jej zdenerwowanie, było tak denerwujące, że drżało całe me ciało. Najchętniej zapadałbym się pod ziemie. Zimne poty oblały mnie całego przekraczając progi gabinetu.
„Czy ja zrobiłem coś złego?“ pytanie brzmiało w mych uszach.
Na wszelki wypadek nic nie mówiłem.
Szefowa pani Czorena nie co zelżała z tonem i zapytała czego się napiję
- Dziką Merry – odciąłem sucho – z lodem, wstrząśniętą, nie mieszaną.
- Ok, już dobrze, wrzuć na luz!- tym razem miała aksamitny ton głosu, robiąc drinki.
- Zawsze jesteś taka dwu twarzowa dla nowych pracowników?  - Spytałem z przekąsem.
- Ty na razie jesteś jedyny. – powiedziała.
Przyniosła dwa drinki, poluźniła mój krawat i zaczęła rozpinać moją koszulę, nieustannie całując.
- Wiem o Tobie więcej, niż ktokolwiek... – szepnęła.
Ta „rozmowa“ była długa i zagmatwana, Nie mogłem się połapać o co tej babie chodzi. Byłem już u kresu załamania nerwowo – fizycznego, kiedy zapytała
- Masz już dość - landrynkowym głosem.
- Chciałem tylko ... - tyle zdążyłem odpowiedzieć, gdyż zakneblowała usta me, wtłaczając w nie marchewkę.
 Marchew, ro jedno z moich ulubionych warzyw, jednak tym razem poczułem się jak królik! I to nie żaden króliczek, tylko królik doświadczalny! Poczułem niemoc. – Świetnie! – jej śmiech zdał się demoniczny.
Uwięziła mnie w wielkiej klatce i zaczęła przeprowadzać eksperymenty.
W tejże klatce znajdowały się różne przyrządy: rower rozrywający pachwiny, atlas rozrywający barki, ławeczka do robienia odwrotnych brzuszków itp.
„Jak stąd zwiać?“ zacząłem się zastanawiać
Tak, wiem. Szybki mam zapłon, pewnie pomyślał któryś z czytelników.
Choć narzędzia w gabinecie były metalowe, to podłoga była drewniana. 
„Skąd do cholery wytrzasnę coś, czym mógłbym wzniecić ogień? 
Pytałem sam siebie. Spojrzałem w sufit, i spostrzegłem świeczniki. Sufit jak na złość też był metalowy. Na całe szczęście – przypomniałem sobie – że w tylnej kieszeni jeansów miałem procę i kilka kamieni, tak na wszelki wypadek. Wycelowałem w świeczniki i po chwili podłoga stanęła w płomieniach...
 Czorena wybuchnęła:
- Ty chuliganie! Zniszczę Cie – zagroziła.
Dzięki Bogu, sobie tylko znanym sposobem, udało mi się wydostać z klatki
Potem niczym kaskader (Człowiek pająk) szybko skakałem między ścianami, a sufitem. Czasami ogień podwędził mi siedzenie. Wtedy przeklinałem, wolną ręką uderzałem się szybko i mocno w tył i skakałem dalej, ku wielkiej złości szefowej. Po trudach, opuściłem gabinet i szybko biec zacząłem. Nie zwracałem uwagi na fotele, biurka, monitory...  ani mocno zszokowanych współpracowników.
- Uciekajcie! – ostrzegłem – Czorena zwariowała!
Nie zwracałem uwagi, czy moje ostrzeżenie na kogokolwiek podziałało. Gnałem co sił w nogach. Wsiadłem w taksówkę i mówiąc taksówkarzowi – Do portu, gazem! – ruszyłem z piskiem opon.
Na miejscu kupiłem bilet i w nie długim czasie pożegnałem się ze stałym lądem. Udałem się na rejs do Afryki!
„Czy tam znajdę spokój?“ pytałem sam siebie. „Na pewno nie będzie tam Czoreny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz